ciej i nie mogę zasnąć z powrotem. Czytam do piątej i w lekki zapadam sen.
Przez okna otwarte słońce pada na wezgłowia.
Dzień jest jasny bez wiatru najmniejszego, jakby stworzony do podjęcia lotu na większą odległość.
Jakaś nieokreślona trwoga przytłacza mi piersi. Martwi mnie, że tracę tak niespodziany dzień. Myśli moje wciąż zwracają się ku Sant Andrea. Chciałbym tam pójść na śniadanie, aby rozmówić się z moim towarzyszem, ale Manfredi powiedział mi wczoraj, że pozostanie w mieście.
Zaczynam pisać do niego. Proszę go, by telefonował do Sant Andrea. Przerywam list. Przychodzi Renata.
Jestem tak przybity i milczący, że pyta mnie „Co ci jest?“ Nie mam na to odpowiedzi.
Brak kilku minut do południa. Niebo jest czyste. Oglądam kwiaty w ogrodzie. Przewiew jest bardzo lekki. Słyszę szum samolotu, unoszącego się nad kanałem.
Dlaczego takie cienie zapadają mi w serce? Czym chory? — Schodzimy śniadać. Nic nie mówię. Myśli moje zwarły się w jednym przedmiocie. Jem mechanicznie.
Renata rozstawiła kwiaty w wazach: róże czerwone, złocieńce, fiołki, gwoździki. Dziś wieczorem
się o nią z królem węgierskim, zapłaciwszy mu 100.000 dukatów i zatrzymała w swojem posiadaniu przez 389 lat, aż wraz z całą Dalmacyą dostała się sama pod panowanie Austryi. Miasto ma zabytki rzymskie, place, gmachy i kościoły zbudowane w stylu weneckim (Piazza dei Signori — Piazza della Colonna — tum Ś. Anastazyi, zbudowanej w pierwszej połowie XIII wieku — kościoły San Grisogono i San Simeone z XIV wieku i. t. d.). W samem mieście przeważa ludność włoska, cały jednak powiat zamieszkany głównie przez Kroatów.