Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

Widzę poczerniałą rękawicę Oresta Salomona, odsuwającego właśnie ciało poległego, które padło blisko steru. Luigi Bailo ster opuścił, aby stanąć i z tyłu ognia dać na przeciwnika, który podczas sterowania ukazał mu się na celu.
Ciało pada na prawą stronę. Głowa chwieje się. Hełm napełnia się krwią, jak czara okrągła. Rozpoczyna się dokoła pryskanie, podobne do iskrzenia się ognia spalającego się w podrywach wiatru.
Luigi Báilo, wraca na przód łodzi przez przejście między obu zbiornikami. Nie ma już broni w ręku. Dłonią podtrzymuje ramię złamane.
Jeden tylko pozostał sternik zdrowy, mogący kierować samolotem. Musimy go ochronić, aby odwiózł aparat i jego zawartość do ojczyzny.
Zraniony Báilo, bezbronny już i bezsilny nachyla się nad swoim towarzyszem, aby mu być tarczą.
Po przez maskę, po przez wełnę i futra widzę wspaniałe przemienienie w małej twarzy ludzkiej: Boskość w monstrancyi.
Oto jednak ranny głębszą odnosi ranę w trzeciej burzy pocisków. Przeszyta wielkoduszna tarcza. Ale w pryśnięciu krwi purpurowej wybłyska na nowo wola niezłomna.
Chwieje się, chyli wstecz, opiera o zbiornik, wypręża kolana, które się załamują. Nie chce ustąpić. Wciąż jeszcze służyć może za tarczę. A to jest koniecznością.
Oreste odwraca się od czasu do czasu, i spogląda na niego. Odejmuje rękę jedną ze steru i dotyka bratniego towarzysza giestem budząc w nim odwagę.

I znowu się odwraca i widzi go rozciągniętego jak wór krwi na kładce między okratkowaniami miedzianemi.

60