Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

Przeżywam moją śmierć — jeszcze raz odbywam próbę śmierci. Oto jestem na mojem miejscu naprzeciw ciemno-sinej mitraljezy, plecami zwrócony do dwóch skrzydeł.
Czuję bicie serca w gardle, tętni mi w podniebieniu, zęby mi dzwonią. Rzeczywistość rozdziera mi sen — mój sen rozcina rzeczywistość.
Słyszę łoskot lekkich samolotów, które unoszą się z pola, aby działom wskazać kierunek wystrzałów i ulatują nad stacyą sygnałową.
Po za lufą broni przeciwnika, który pierwszą przesyła mi kulę, dostrzegam białka oczu groźnych.
Na żółtawem polu widzę szereg ustawionych bomb szarych z błyszczącemi sterami.
Przenika mnie drganie powietrza, drżącego falami wieści odesłanych z dalekiej walki nad Krasem.
Widzę lisie giesty krążącego wroga, który wzywa do zlotu i poddania się.
Podrywa mnie, jakby mnie ktoś dotknął i odwracam się. Na prawo od steru, który Luigi Báilo opuścił, wzdłuż krawędzi spodniej statku nad linią celownika widzę miejsce, na którem szyja moja się opiera — zupełnie oznaczone miejsce, jak skazańcowi klęczącemu wskazywał je przed blokiem kat z toporem stojący.
Jakaż to ręka przemożna trąca mnie i ugina?
Głowa moja opada, wysuwa się, chwieje. Ciało moje lodowacieje.
Pionowy, ciemny sznurek krwi cieknie jakby z mego obwiązanego oka.

5*67