Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

zimna, gdyż wargi moje są bezkrewne. Cala krew zlała mi się płomieniem do serca.
Cisza, która nastała, tłumu jest jak wichr, który mnie porywa i mną kręci, jak wir wodny, który pochłania i niszczy moje życie.
Odrzucam to życie, upajam duszę moją. Ostatnie moje słowa są jak uderzenia odlewacza dzwonów, śmiało bijące o otwór, aby metal roztopiony zlał się do formy.
Tłum jest jak wylew roztopionego do białości rozżarzonego kruszczu. Wszystkie usta formy otwarte są. Odlewa się gigantyczny posąg.
Odwracam się. Schodzę. Chwieję się od lekkiego zawrotu głowy. Usycham z pragnienia. Proszę o trochę wody. Kobiety z ludu podchodzą, otaczają mnie, pełne współczucia, podczas gdy czekam. Rubaszna ręka podaje mi szklankę świeżej wody. Gaszę pragnienie, oczyszczam się. Piję i wylewam trochę wody: moją libacyę ofiarną.
Schodzę. Nie wiem, kto mnie niesie. Wszystko jest ogniem i krzykiem, twórczością i upojeniem, groźbą i zwycięstwem pod niebem, w którem unoszą się wyziewy bitew, które strzałą przelatują ćwierkające jaskółki.
Cierpimy, żeśmy bezbronni. Cierpimy, bo nie możemy walczyć, bo nie możemy zmienić się jednym zamachem na legiony, szybkie, któreby przekroczyły niesłuszną granicę.
Młodzieńcy rozczochrani, z obłędnym wzrokiem, ociekający potem, jak po bitwie, rzucają się pod mój wóz, jakby ran szukali.

Robotnicy, ponurzy z utrudzenia pracą, zgięci od przysłuchiwania mi się, skurczeni od wytężenia, pracownicy wszelkich rękodzieł, którzy wszyscy wydawali mi się, jakby dzierząc młot, wykuwali rozża-

70