prawej i lewej naszej stronie, płynąc wzdłuż boków naszych, jak strumień ogarniający pływaka. Uczucie nasze było proste a niewymowne. Czuliśmy lekkość naszą i — biedę, czuliśmy lekkość i — bogactwo. Byliśmy jak dwaj żebracy bez torby i jak dwaj władcy bez dyademu.
„Czego szukasz?“ pytała mnie Ghisolabella w krótkich przestankach, jakby w takcie.
Czy magiem byłem, szukającym skarbów, czy źródeł? W sobie samym wszystkie miałem źródła, wszystkie skarby.
Szukałem chęci moich. I oto znalazłem je.
Zatrzymałem się, przymykając oczy, aby pod powiekami zatrzymać moją szczęśliwość. Byłem już tylko jednym zmysłem. Cały mózg mój tętniał w swoim wyczulonym nerwie powonienia.
Schyliłem się ku wilgotnemu cieniowi, przesuwałem szybko palcami po mokrej trawie. Twarz moja schylona także nabrała odcienia ultramaryny, ręce moje też posiniały.
„Ale czego szukasz, czego?”
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Odkryłem miejsce, pełne fiołków.
Nagle obraz miłości zachodzi cieniem, zaciera się. Krąg samotności oddziela łoże moje od reszty świata.
Głosy w domu stały się, jakby suche i obce.
W duszy mojej pozostało tylko jakieś głuche zniechęcenie przeciwko mnie samemu, głęboko ukryte w ciele mojem zmizerowanem.
Cień ma bladość osamotnienia.
Przypominam sobie rannego, którego znaleźliśmy w stajni pustej, pozostawionego tam od dni sześciu