Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/97

Ta strona została skorygowana.

Współczuwałem z nimi, jak oni ze mną. Byłem ich towarzyszem broni, oni byli moimi ludźmi. Żadnego nie miałem przywileju, żadnego odznaczenia, żadnej wybitnej zasługi a chwałą chyba tylko skromnej mojej ofiary. Nie odczuwałem swoich bólów cielesnych, ale bolałem nad tem, że nie mogłem udziału brać w walce, że nie miałem mego samolotu, mojej broni, moich zadań. Odstawiono mnie z pola walki, oddalono od ognia, wykluczono z kuźni, w której nową przekowa się masę.
Jaki był mój widok? Siągnąłem tu w głąb mojego smutku i mej szczęśliwości. Nigdy życienie sprawiało mi tyle złego i tyle dobrego. Jakżeż przedstawiał się widok mój kiedy ległem cierpliwy na tem prześcieradle, na tem łożu, na którem leżało tylu innych prostych żołnierzy? Czułem, że tracę przytomność.
Wtem jeden z nich, rzekł cicho wstrząsając głową obowiązaną, z najczystszym akcentem swego kraju, z czcią przesadną — jeden z nich rzekł: „To jest ów człowiek!“
Nigdy głosu jego nie zapomnę. A gdybym wiedział, gdzie go odnajdę, szukałbym go, gdziekolwiek by był.



Drgnięcie, głębsze niż otchłań własnych moich bólów, nad siły moje i nad ból mój większe...
Wstrząs bezlitosny, który z korzeniem mnie wyrywa i wtrąca w zgrozę nieznaną krwi i ducha, w której nie wiem, czy na nowo się rodzę, czy nową umieram śmiercią.....

Jakieś rozdarcie bez krzyku, które jest jakby krwawym porodem, jakby odruchem matki nad synem jej męki.....

88