Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/100

Ta strona została skorygowana.

On szarpnął się niecierpliwie.
— Nie jestem biedny... mam dobrą pensję w redakcji. Dlaczego mówisz mi, że jestem... biedny...
Ona milczała, czując, że popełniła niedyskrecję, że tem mimowolnem słowem zadrasnęła jego miłość własną.
— Nie jestem biedny! — powtórzył znów Szatkiewicz — tylko nigdy mnie w domu niema, więc niema kto myśleć o porządku...
Bał się, że ta jego nędza osłabia w jej oczach jego powagę i znaczenie, przytem lękał się, żeby jej to nie odstręczyło od niego na zawsze... Była przed chwilą tak dziwnie płonącą, namiętną — a teraz tak miłą, gdy siedzi tak na brzeżku krzesła z włosami rozwianemi dokoła zarumienionej twarzy.
Jest teraz w tej zimnej i pustej norze pełno jakiegoś czarownego wdzięku kobiecego, coś z woni jej włosów, jej czystych, prawie eleganckich spódniczek, szkockich pończoszek i zapiętych na guziczki bucików.
Nie — stanowczo tego tracić nie chce, pragnąłby nawet pozyskać na dłużej.
A tu ta nędza... ta pustka, ten chłód, te odrapane ściany!
W naiwności swojej Szatkiewicz nie wie, że