Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/106

Ta strona została skorygowana.

— Bo tu u pana bardzo... (zawahała się) nieporządnie.
— Zobaczy pan, jak ja się zakrzątnę, to zaraz będzie inaczej wyglądało.
On głową kiwnął potakująco.
— Jak chcesz... choć co mi po niepotrzebnym porządku... Ja tu prawie nigdy nie jestem.
— Ale w nocy, przecie pan tu śpi!
— W nocy ciemno — nic nie widać.
— Nie szkodzi — rano się widno robi. To przecie nieprzyjemnie tak się w brudzie obudzić.
Pomyślała chwilkę, potem dodała.
— Tu inaczej by wszystko wyglądało, żeby były firanki i dywanik na podłodze... tak jak u mnie...
Szatkiewicz machnął ręką.
— Po co?
— Tak... zawsze, eleganciej. A nawet pan nie potrzebuje od razu płacić. Ja panu dam taką.... takiego kogoś, co panu to wszystko da na raty — a nawet, gdyby pan chciał, to i... pieniędzy.
Szatkiewicz podniósł głowę.
Pieniędzy? A więc jest punkt wyjścia, może dostać te czterdzieści guldenów, których tak bardzo potrzebuje.
Lecz Irma dodaje pospiesznie.
— Tylko — ja nie wiem, czy pan zechce z tą... osobą wejść w interes.