Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/107

Ta strona została skorygowana.

— Dlaczego nie?
— Bo to... żydówka!
Szatkiewicz się zdziwił.
— No to i co?
— No... bo...
Irma zacięła się, urwała — wreszcie dorzuciła.
— Bo przecież pan na żydów wypisuje!
— Co to ma jedno do drugiego?
Powstał z ziemi nagle uradowany perspektywą wydobycia się z tej matni, w której wił się już od tak dawnego czasu,
— Kto ona, ta żydówka... zapytał — czy znasz ją?
Irma roześmiała się wesoło.
O!... znam ją doskonale! A potem wszystkie panie z teatru ją znają, bo ona z niemi już od dwudziestu lat handluje. To... taka... teatralna żydówka. Ja ją panu przyślę... Dobrze?
Wstała i wyciągnęła ku niemu ręce. Czarna masa włosów opadała jej na piersi, ramiona, na nagie ręce. Tu i ówdzie przeświecał żółtawy ton skóry o lekkim, złotawym odcieniu. Twarz jej wesoła uśmiechała się, a na bródce znaczyła się plamka ładnego dołeczka. Z poważnej i surowej urody przemieniło ją te kilka godzin pieszczot i pocałunków z roześmianą i cacaną kobietkę.
Szatkiewicz, podbity jej urokiem, ujął wyciągnięte ku sobie ręce.