Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/11

Ta strona została uwierzytelniona.

Ze stu ośmdziesięciu sześciu guldenów, wygranych w ciemnej kawiarnianej norze, pozostało tylko czterdzieści siedm.
Według obietnicy, uczynionej towarzyszom, należało je „puścić“ koniecznie.
Reszta spłynęła tanim a chrzczonym na drogi szampanem, kanapkami, kwiczołami, likierami, kawiorem i innemi truciznami, których resztki plamiły obrus restauracyjnego stołu.
Szatkiewicz pił mieszaninę, złożoną z reńskiego wina, portwejnu, alaszu, piwa, musztardy, soli i curaçao. Było to w barwie nieokreślone, w smaku ohydne, ale Szatkiewicz nie chciał ustąpić z pola blademu Witwickiemu, który celował w wypijaniu podobnych mięszanin. Napadało to na nich zwykle już nad ranem, gdy wypite fałszowane trunki działać zaczynały podniecająco. Preparowali tedy rozkoszne mięszaniny z zamiłowaniem rozpoczynającego swój zawód farmaceuty.
Potem — pili powoli — śledząc się wspólnie z pod obrzękłych powiek. Nie krzywili się nawet i przybierali miny męczenników, dręczących się dobrowolnie do jakiejś idei. Tylko małe, błękitnawe oczka Witwickiego zasnuwały się bielmem, choć