Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/112

Ta strona została skorygowana.

— Szpital? A co to pani myśli, że moja siostra to byle co, żeby ją do szpitala oddać? Po mięso do krajania dla dochtorów? Widzicie ją... do szpitala...
Irma pociagnęła szybko za sobą Szatkiewicza.
— Chodźmy!...
Jabłka, które niosła, zaciążyły jej nagle. Było w nich coś wstrętnego, szarpiącego, pełnego goryczy żalu.
Szatkiewicz, choć się ich nie dotykał, czuł obecność tych jabłek i sam doznawał tego przygniatającego wrażenia.
Za nimi jęczał głos przekupki:
— Do szpitala! Widzicie ich!... Sami idźcie da szpitala!
Koło kościoła Panny Marji głos już zcichł i młodzi ludzie zaczęli iść wolniej. Irma oddychała ciężko. Rękę, niosącą pakę jabłek, opuściła ku dołowi. Wreszcie posłyszała głos Szatkiewicza.
— Rzuć te jabłka.
Wypełniła ten rozkaz zaraz z pewną ulgą w rozżalonej duszy. Czuła, iż nie mogłaby przełknąć kawałka tego owocu i nie dlatego, że był przegniły i brzydki, ale dlatego, że coś nieuchwytnego i bolesnego owinęło się dokoła łupiny tych jabłek — coś, jakby pajęczyna z łachmanów nędzarek,