Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/113

Ta strona została skorygowana.

jednej bladej w świetle latarni i tej drugiej śpiącej w czarnej mogile szmat, zrzuconych z pleców drugich ludzi. Szatkiewicz szedł milcząc, z oczyma wpatrzonemi przed siebie. Czuł, że dokoła niego jest chłód i wielka nędza. W miarę, jak się posuwał, zdawało mu się, że wchodzi coraz głębiej w jakieś bagno, z którego wydostać się nie może i w którem zginąć musi.
I nagle posłyszał głos Irmy.
— I dlaczego Kurjer Narodowy, jeżeli jest taki bardzo chrześcijański, lepiej nie zajmie się tem, żeby mniej było nędzy zamiast tak wymyślać na żydów i na innych ludzi?
Szatkiewicz nie odpowiedział nic, ale tylko przyśpieszył kroku.
— Ja nie wiem proszę Pana!.. — mówiła dalej Irma — ale mnie się zdaje, że gdybym ja była takim Panem, co pisze, to najprzód pisałabym o takich biednych ludziach... i musiałabym coś wreszcie wypisać, żeby drudzy się opamiętali i ginąć drugim z głodu nie dali.
Umilkła na chwilę a potem znów podjęła dalej.
— Bo ja sama wiem, że jak coś przeczytam w gazecie, to już i o tem nie zapomnę i staram się jeśli tam uczciwie radzą, tak samo postąpić. I jak tam nędzę w jakiej gazecie opiszą, to najprzód i mnie zaraz lepiej na sercu, bo widzę, że inni są