Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/114

Ta strona została skorygowana.

odemnie biedniejsi i to, co mam, wydaje mi się jeszcze dużo — a potem i dla drugich chciałabym coś dobrego zrobić... A panu się tak nie wydaje?
Szatkiewicz mruknął coś niewyraźnie zamiast odpowiedzi.
Irma zaczęła się śmiać cichutko.
— Jaka ja głupia jestem... — zawołała — przecie Pan sam w gazetach pisze, to już na Panu to nie robi takiego wrażenia. Wiesz pan co...
— Co?
— To musi być trudno być literatem. I — niebezpiecznie...
— Dlaczego?
— No.. bo to przecież Panów biją!
— Mnie jeszcze nikt nie uderzył...
— Jabym się bała...
Szatkiewicz nadął się jak indyk.
— Głupia jesteś, najlepiej nie gadaj o tem, czego nie rozumiesz.
Irma spokorniała nagle.
— Dobrze, proszę pana.
Mijali właśnie dom, w którym mieściła się redakcya Kurjera.
Ciemno było.
Widocznie żmija, wypuściwszy ostatnie krople jadu, zasnęła zmęczona.
Niemniej jednak dokoła tej kuźni paszkwilów