Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/118

Ta strona została skorygowana.

— Nie bój się... nie bój! Ja nikomu nie powiem!
— Słowo?
Szatkiewicz użył natychmiast tradycyjnego wykrętu, używanego przez wszystkich mężczyzn, skoro mają zamiar nie dotrzymać słowa.
Napuszył się i odparł z wyższością.
— Moja kochana... ja na takie głupstwa słowa honoru nie daję — jeżeli mi nie wierzysz, to...
Zrobił szeroki gest ręką, wspaniały i efektowny. Irma poczuła się sterroryzowaną i zaprotestowała.
— Cóż znowu... ja tylko tak z przyzwyczajenia!
On, bon prince[1], dał się przebłagać.
— Nie miej takich głupich przyzwyczajeń. Proszę cię o to.
Zadzwonił i natychmiast brama otworzyła się jak zaczarowana.
Coś nakształt człowieka wyłoniło się z ciemności.
Owinięte w kożuch, w szmaty, charczało, pluło i w piersiach grała mu pogrzebowego marsza cała kapela.
Irma podała rękę Szatkiewiczowi.
W chwili rozstania się z tą dziewczyną, Szatkiewicz uczuł znów obawę samotności.

— Chodź ze mną jeszcze trochę.

  1. Przypis własny Wikiźródeł franc. dobry książę; pełen łaskawości (être bon prince - być pełnym łaskawości)