Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/123

Ta strona została skorygowana.

dość jego zniknie zupełnie i znów pogrąży się w smutku... Przedłużał więc chwile ułudy, jak mógł i umiał.
Frajwilligowa jednak pierwsza straciła cierpliwość i, nie zmieniając pozycji, zapytała:
— Pan potrzebuje dywaniki? firanki? może bielizne? może skarpetki, chustki do nosa — może co z biżuterji? A może śliczną lornetkę z sznurkiem... a może ruską prawdziwą herbatę z plombą?
Wyrzuciła to wszystko jednym tchem i znów zamilkła jak nienakręcona pozytywka.
Szatkiewicz wziąłby nie tylko lornetkę i pud ruskiej herbaty, ażeby w następstwie dojść do pieniędzy, ale i wieżę Marjacką, gdyby Frajwilligowa uznała za stosowne, że mu jej „potrzeba“.
— Ja tu mam to wszystko... w sieni — ja zawołam!
Nie czekając na przyzwolenie, otworzyła drzwi i zaszwargotała coś cicho.
Jak cień, jak widmo, jak mara wsunął się żyd stary, zgarbiony, pokorny.
Na plecach miał olbrzymi tobół — na piersiach miał jeszcze większy tobół — w rękach mniejsze tobołki przywiązane, z których wyglądał perkal i płócienka.