Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/127

Ta strona została skorygowana.

Lecz weksel najczęściej był prolongowany i wlókł się za owym wyrobnikiem pióra jak kula u nogi galernika, ciężąc mu i przykuwając do siebie lata całe.
To wszystko w jednej chwili przemknęło przez mózg Szatkiewicza. Przytem — duma jego ucierpiałaby niemało, gdyby on z początku swej karjery prosił o poręczenie na tak mizernym wekslu. Gdyby to były tysiące — ale setka zaledwie! Gorączkowo przebiegł myślą swe stosunki i znajomości, żadne nazwisko nie przedstawiało gwarancji — innych on prosić nie chciał... nie mógł...
Pozycja zdawała się rozpaczliwa, bez wyjścia.
Freiwiligowa tymczasem z pod oka śledziła Szatkiewicza. Biegła fizjognomistka, wiedziała, co znaczy taki wzrok błędny, uśmiech wymuszony, palce nerwowo drapiące włosy. Tak — zrozumiała odrazu — ten młody pan, siedzący w barłogu pościeli, nie miał nikogo, kto mógł za nim poręczyć.
Słodziutko uśmiechnięta zbliżyła się do łóżka.
— Pan nie masz nikiemu, coby poręczył?
— Nie mam!...
— Nieszkodzi... pan jest nowy w Krakowie, pan nie jest wygoniony, pan nie zna dużo ludzie...
Zmrużyła oczy i składając ręce na brzuchu dodała:
— Ja panu pożyczę bez poręczyciela!