Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/128

Ta strona została skorygowana.

Szatkiewicz doznał olśnienia. Zdawało mu się, że tonął i ktoś mu rzucił od brzegu zbawczą linę.
— Tylko... — zaczęła żydówka — pan wie, że ja nie mam pieniędzy i będę się musiała u innych starać. Oni są bardzo łakomi na zyski i często bardzo twardzi w sercu. Pan będzie musiał dać może duży procent...
Szatkiewicz zgodziłby się i na sto za sto, byle tylko zobaczyć upragnione pieniądze — dla formy jednak zaprotestował:
— O! o! Zedrzeć się nie pozwolę!
Freiwilligowa udała obrażoną i usta zesznurowała.
— Zaraz zedrzeć! Nikt z pana nie zdziera, tylko oni, ci, co panu pożyczą — oni będą rezykowali... Panu się da bez poręczenia... to wielkie rezyko! Pan może być i godna i zacna osoba, ale pan może nie umieć oddać!...
Urwała, pomedytowała chwilkę i dodała:
— Ja nawet nie wiem, czy ja te pieniądze dostanę!
Przed oczyma Szatkiewicza pociemniało nagle. Promień słońca znikł, Znów nastała pustka i chłód. Zdobył się jednak na bohaterskie słowo.
Rzucił się na poduszki i wyrzekł:
— No, to mniejsza, to się obejdzie!