Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/13

Ta strona została uwierzytelniona.

plotek, rozbierających fizycznie i moralnie znane i nieznane kobiety.
Szatkiewicz śledził ciągle kontury ram lustra, które go ciągnęło ku sobie, straszyło i interesowało zarazem. Szczególniej po obu bokach odstawały dwie kiście czarnego i żółtego drzewa — istne skrzydła szatanów, zabierających się do odlotu. Od chwili wejścia do owego gabinetu razem z tą gromadą już na wpół pijanych ludzi wlepiał bezustannie wzrok swój w to lustro. Teraz — nad ranem, gdy gasły świece, znał je dokładnie — rysunek linij, potworną całość zamęczonego i rozpiętego na ścianie ptaka i obraz ten wpijał się dokładnie w jego mózg chory i zdręczony. Zamknął powieki i widział jeszcze najdokładniej lustro...
Wyciągnął rękę i bezwiednie — złamaną wykałaczką kreślił po obrusie skrzydła szatana. Równocześnie ciągle, bezustannie po umyśle jego przesuwała się jedna i ta sama myśl.
— Skąd wezmę na jutro czterdzieści pięć reńskich!
Lecz Witwicki, wygłosiwszy zdanie o braku „kultury“ u przeciętnych Krakowian, przysunął do siebie koszyk z pozostałemi bułkami i rozpoczął w każdej bułce świdrować niewielkie dziury. Następnie wyjmował ośrodek i wypełniał to wydrążenie pieprzem, opiłkami od cygar, wykałaczkami, musztardą, kaparami i wszystkiem, co mu pod