Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/131

Ta strona została skorygowana.

uśmiechem, trochę drżąc, podpisał swe nazwisko i wypełnił weksel.
Żydówka wskazywała mu odpowiednie miejsce, dyktowała wyrazy. Palcem grubym, tłustym, o sczerniałym paznogciu wodziła po papierze tuż przed oczyma Szatkiewicza. On pisał szybko, aby się pozbyć widziadła tego palca, który drażnił go i denerwował w najwyższy sposób.
Lecz gdy Freiwilligowa z tego samego pugilaresu wyjęła siedem dziesiątek i te błękitną ścieżką rozłożyła na kołdrze, Szatkiewicza ogarnęła radość wielka. Uścisnął dłoń żydówki, która mu życzyła szczęścia z „temi pieniądzmi“ i natychmiast wyciągnął się na łóżku z miną udzielnego księcia. Uprzejmie patrzył na Freiwilligową, krzątającą się dokoła swych tobołków, i zwrócił uwagę na bladego żyda stojącego przy drzwiach.
— Kto to? — zapytał — wasz subjekt?
Lecz Freiwilligowa odparła trochę lekceważąco:
— Nie, to mój mąż!
— Dlaczego on nic nie gada?
Żydówka wzruszyła ramionami.
— No!... co on ma gadać? On tylko myśli — on jest taki... pobożny!
Zaczęła na plecy i na piersi „pobożnego“ nakładać rozmaite ciężary.
— My już idziemy!...