Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/132

Ta strona została skorygowana.

Lecz nie prędko jeszcze wyszła. Należało podpisać osobny kwitek za pobrane towary, zapłacić za nie pierwszą ratę, wziąć jeszcze talmigoldowy łańcuszek i drugiego chińczyka, pokazującego język.
Wreszcie — Freiwilligowie i ich tobołki a nawet ich cienie znikły, zostawiając za sobą ów charakterystyczny zapach, cechujący przejście żydów przez jakąś zamkniętą komnatę.
Szatkiewicz wyskoczył natychmiast z łóżka i pogwizdując zadzwonił gwałtownie na kelnera. Dzwonił długo, bo nikt się nie spieszył z usługą. Wreszcie — otworzyły się drzwi i stanął w nich zuchwały i niezadowolony kelner.
— Czego pan tak dzwoni? — zapytał.
— Wody, samowar, buty mi oczyścić!...
— O!...
Kelner ironicznie po buty sięgnął. Zobaczył na łóżku chustki, skarpetki, firanki — na ziemi dywan. Przejęło go to już pewnem zdumieniem.
— Ja buty oczyszczę — ale samowar...
Szatkiewicz, wspaniały i wielki, porwał cztery dziesiątki i, zwinąwszy, na stół cisnął.
— Oddaj to gospodyni i powiedz jej — jeżeli czyściej numerów nie będzie utrzymywać, to dam znać do policji. Żeby mi podłoga była zaciągnięta i moje firanki założone... Waszych łachów nie potrzebuję.