Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/137

Ta strona została skorygowana.

z wnętrza. Kobieta słuchała i serce w niej topnieć zaczęło. Zdawało się jej, że z tego otwartego kościoła płynie ku niej cały snop spokojnych, łagodnych wrażeń.
I jakby pociągnięta magnetyczną siłą — przestąpiła próg kruchty i znalazła się we wnętrzu.
Kościółek był mały i bardzo, bardzo stary.
Miał wygląd naiwny i biedny ze swemi trzema ołtarzami, w których czerniały stare obrazy, oblamowane girlandami papierowych róż.
Irmę uderzyło na wstępie to, iż gdy stała na zewnątrz, kościół wydawał się jej ciemną otchłanią — wszedłszy, znalazła jasną białość murów — jakąś dziwną, nieokreśloną.
Ołtarze były ubogie i puste, ale jeden boczny pobożne ręce oplotły cały w koronkę kwiatów jabłoni tak delikatnych i misternych, jakby kto płatki śniegu nawieszał na niewidzialne nitki.
Całe gałęzie pięły się ku górze dziewiczo białe, i dziewiczo czyste i obraz Marji krył się prawie cały po za tą zasłoną wiosennego kwiecia, które zdaje się dlatego zakwitło tak wcześnie, aby kaskadą swej białości opłynąć postać Dziewicy.
Irma zatrzymała się przed tym ołtarzem i nieśmiało źrenice podniosła ku górze. Spotkała się z źrenicami Marji, które zdawały się mówić: