Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/20

Ta strona została skorygowana.

Przytem przy kolacyi Binder coś napomykał o założeniu konserwatywnego dziennika: ma się rozumieć antysemickiego — bo inaczej w Krakowie „niema interesu“. I wszyscy mu się od tej chwili kłaniać zaczęli nisko i śmiać, gdy powiedział coś, co miało być dowcipnem...
Tylko on jeden, Szatkiewicz i drugi Witwicki zachowywali się zimno i obojętnie. Węzeł sympatji był więc pomiędzy nim i tym bladym dekadentem.
Niema więc wątpliwości, Witwicki pożyczy mu pieniędzy.
Żeby tylko miał — lecz... i ta wątpliwość ustaje. Oto blady publicysta rzuca drzemiącemu nad starą gazetą jegomości, mającemu pieczę nad paltami i kapeluszami, aż dwa srebrne guldeny.
W Szatkiewicza wstępuje otucha.
Odziewa się sam i choć mu w głowie szumi, schodzi po schodach zasłanych dywanikiem. Przed nim, na ścianie, rozpościera się pompatycznie afisz, zapowiadający „Wieczorek humorystyczny“, afisz pomarańczowy — błyszczący zdala na białej ścianie jak okno szeroko otwarte, okno, po za którem widać łunę pożaru.
Szatkiewicz schodzi z tem wrażeniem na dół i wydostawszy się z całą bandą na ulicę, ma ciągle przed oczyma płomienny szmat, rozpływający się w oślepiającą i daleko niknącą biel.