Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/24

Ta strona została skorygowana.

Miał bowiem w sobie wielką delikatność uczuć wrodzoną, którą nic, nawet praca w Kurjerze wykorzenić nie zdołała.
Lecz gdy wyszli na Rynek, Witwicki wysunął rękę z pod ramienia Szatkiewicza.
— Senny jestem — wyrzekł — pójdę lepiej spać!
Szatkiewicza ogarnęła rozpacz.
— Odprowadź mnie jeszcze do tej drugiej latarni! — prosił, myśląc, że przy pierwszej latarni zdoła się wreszcie zdobyć na wykrztuszenie swej prośby.
Lecz Witwicki zatrzymał się i powtarzał z uporem rozkapryszonego dziecka:
— Pójdę spać!
I nagle krzyknął przeciągle jak puhacz, a głos jego wpadł w wicher i mgłę nocną i rozbił się o szyby zamkniętych, czarnych okien.
Szatkiewicz porwał go za rękę.
— Czego wyjesz? — zapytał.
Witwicki uśmiechnął się gorżko.
— Kultura mnie rozsadza! — wymówił, uderzając się w piersi.
Nagle umilkł i zaczął wpatrywać się w twarz Szatkiewicza, mrugać oczami i przestępować z nogi na nogę.
Te same ruchy i ten sam wyraz twarzy miał w tej chwili Szatkiewicz.
I równocześnie obaj zaczęli:
— Niemógłbyś mi poży...