Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/25

Ta strona została skorygowana.

Urwali obaj — chwilkę zmięszani — poczem Witwicki pierwszy parsknął śmiechem.
— A to kolosalne... idę spać! — wyrzekł — i wykręciwszy się na pięcie, zginął w ciemni Florjańskiej ulicy.
Szatkiewicz pozostał sam.
Stał długą chwilę na środku trotuaru i, przejęty nagłą złością, zapiął szczelnie palto.
Z nienawiścią patrzył na oddalającą się garstkę towarzyszy z Binderem na czele.
Nikt nie zauważył, iż go między nimi nie było, nikt się nie zatroszczył ani o jego osobę, ani o to, co się dzieje w jego duszy. Po co więc z nimi spędził tyle godzin i dał im jakąś część swego istnienia?
Uczuł się sam, bardzo biedny, bardzo mały i bardzo opuszczony. Przypomniał sobie, że prawdopodobnie będzie musiał niedługo kupić sobie nowe buty i ta myśl rozrzewniła go.
On sam, w dwudziestym drugim roku, musi myśleć o sobie i kupować sobie odzienie. Alkohol rozmarzał go coraz bardziej. Czuł potrzebę wywnętrzenia się, opowiedzenia swych zmartwień. Już w szkołach dokuczali mu i niechcieli zrozumieć, że mu się zawsze w klasie spać chciało... Potem zaczął chodzić na uniwersytet, lecz mu się znudziło... Stanowczo nie wiodło mu się w życiu i nigdy mu się już chyba nie powiedzie.