Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/26

Ta strona została skorygowana.

Na wieży Marjackiej wybiła trzecia.
Szatkiewicz zląkł się, drgnął nerwowo i rzucił się w wąską szyję pierwszej lepszej przecznicy.
Bał się usłyszeć hejnału, który miał przywilej drażnić mu szczególniej nerwy. Lecz nie mógł uciec dość szybko od tych przejmujących dźwięków.
Wypełniły nad nim przestrzeń z taką siłą, iż zdawało się, że pokryły na chwilę całe miasto gęstą chmurą tonów.
Szatkiewicz zatknął uszy i biec przed siebie zaczął. Już hejnał umilkł dawno, a on biegł jeszcze rozdrażniony, prawie nieprzytomny. Nie wiedział nawet, gdzie się znajduje. Ulice były puste. Nie spotkał na nich nikogo.
Nagle zatrzymał się.
Stał przed domem, w którym mieściła się redakcya Kurjera Narodowego.
W oknach było już zupełnie ciemno, tylko w pokoju, przeznaczonym na administrację, paliło się małe światełko.
I podobne było to światło do oka czuwającej żmiji, snującej w ciemni i ciszy plan śmiertelnego ukłócia, mogącej przynieść dużo tłuszczu ofiary.
Światełko było złe, podstępne, fałszywe i zdradzieckie. Knuło, omotywało, kąsało. Tymczasem miasto spało spokojnie, zmęczone i wyczerpane.
— Żmija — czuwała.