Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/27

Ta strona została skorygowana.

Nazajutrz Szatkiewicz obudził się z głową ciężką, z ustami pełnemi niesmaku. Zaspanym wzrokiem rozejrzał się dokoła. Zimno było w tej izdebce hotelowej, do której dzień wpadał skąpo przez niewielkie okno, wychodzące na cuchnący dziedziniec.
Meble były koszlawe, brzydkie — jedynie łóżko czyste, empire, mahoń z bronzami, dziwacznie odbijało od ścian nędznych, od całego otoczenia. Był to wspaniały mebel, olbrzymi, majestatyczny, zajmujący pół pokoju. Bronzowe ozdoby, trochę przyćmione, imponowały na ciemnem tle drzewa. Wewnątrz łóżka trochę nieświeżej pościeli, kołdra amarantowa, obszyta zmiętem prześcieradłem — a pod nią drobne i chude ciało Szatkiewicza...
Głowa młodego dziennikarza tonęła w zgniecionych poduszkach. Czerniły się tylko zdaleka jego oczy, ładne — duże oczy, rozmarzone i senne.
Machinalnie sięgnął po papierosy i zapałki, lecz pozostał długą chwilę nieruchomy, z niezapalonym papierosem w ustach. Czuł, iż powinien wstać, odziać się i pójść do redakcyi, lecz czuł, że brak mu sił i chęci.