Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/29

Ta strona została skorygowana.

rachunek fatalny, którego w lekkomyślności swej nawet nie przewidywał. Nie mogło nawet być mowy o nowej zaliczce. Pensja miesięczna była niemal dwukrotnie przebrana. Owe pięćdziesiąt guldenów, za które miesięcznie zobowiązywał się wylać pewną dozę nienawiści przeciw żydom, socjalistom i osobom mającym nieszczęście niepodobać się redakcyi — pochłonęło dawne życie, kawiarnie, odzienie, mieszkanie, Odeon, Friedmann i inne w tym rodzaju potrzeby i rozkosze tego nędznego istnienia. Długów Szatkiewicz nie miał wiele dla tej prostej przyczyny, iż nikt nie byłby mu pożyczył ani kredytował, ze względu na niepewność odbioru. Położenie stawało się rozpaczliwe, tem bardziej, iż należało kryć się z niem tak w redakcyi, jak i wśród znajomych, aby nie stracić pewnego rodzaju uroku, jaki zawsze otacza człowieka „przy pieniądzach“, o co Szatkiewicz dbał bardzo — czując instynktownie, iż to stawia człowieka w korzystnem oświetleniu i dodaje mu powagi w oczach jego chlebodawców.
Tymczasem jednak leżeć w łóżku dłużej, niż do dwunastej, nie było można, pod groźbą utraty miejsca w redakcyi. Zwlókł się więc Szatkiewicz: w grobowem milczeniu zaczął się odziewać. Przez firanki zamajaczyło coś i zawirowało na szybach. Jakby olbrzymi gołąb ze skrzydeł pióra otrząsał.