Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/30

Ta strona została skorygowana.

I wtedy dopiero Szatkiewicz dostrzegł, iż w pokoju panuje dziwnie białe, przeźroczyste światło.
Szybko zbliżył się do okna i podniósł firankę.
Dach frontowej kamienicy, który Szatkiewicz miał przed oczami, pokryty był grubą, czystą warstwą śniegu.
Szatkiewicz oczy przymknął i pozostał tak chwilkę, trzymając w ręku zwieszone ku ziemi szelki. Na jego chorą i przeczuloną naturę śnieg działał tak, jak na każdego nerwowca. W tej chwili ciągnęło go gdzieś daleko — w góry, czy w stepy — nie wiedział, tylko tam, gdzie było dużo śniegu, zasianego brylantami iskier i gdzie dzwoniły w oddali sunące a niewidzialne sanki...
Stuk do drzwi przerwał to śniegowe rozmarzenie.
Przez wpół otwarte drzwi kelner wsunął głowę.
Szatkiewicz wstrząsnął się cały. Codzień rano pojawia się ta jasno­‑kasztanowata głowa, o płaskiej, nic nieznaczącej masce twarzy i Szatkiewicz słyszy głos:
— Czy mam podać rachunek?
Lecz dziś dzieje się przeciwnie.
Kelner nie mówi nic o rachunku, tylko rzuca następujące słowa:
— Jakaś panna jest przed bramą i chce się z jaśnie panem widzieć!
Jaśnie pan kiwa głową: