Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/34

Ta strona została skorygowana.

— Pracowaliśmy długo w nocy, w redakcji, pisaliśmy... mamy teraz bardzo ważną i pilną robotę.
Wchodzą teraz pod arkady Sukiennic. Czarna przepaść, obsadzona kramami, majaczeje przed niemi we wnętrzu budynku. Zimno, wilgoć, oszukaństwo codziennej nędzy zda się czyhać w ciemnicy. Zdaleka słychać nawoływania żydówek, zachęcających do kupna przechodzące chłopki. Na samym brzegu jasna trzcina ustawionych w pierwszym kramie koszów, zadziwia swą niepokalaną świeżością wśród ciemnej szarości bezbarwnej reszty otoczenia.
Śnieg przestał sypać i poza oknami podarkadowych magazynów towarzy są eleganckie i barwne. Kwiaty całemi pękami wyrastają z zieleni. Gdzieniegdzie za szybą widać ametystowy fiolet aksamitnego kapelusza, lub całą kaskadę blado-zielonej krepy.
Szatkiewicz zwolnił kroku dla dwóch przyczyn. Po pierwsze chciał opóźnić chwilę swego przyjścia do redakcji — po wtóre, gdy miał tę kobietę koło siebie, było mu zawsze spokojniej i raźniej na świecie. Odpoczywał przy niej i chwile tego odpoczynku pragnął teraz przedłużyć.
Ona szła jakby zamyślona i daleka w tej chwili od niego i od tego, co ją otaczało. Nagle spytała go, utkwiwszy oczy w kamienie: