Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/36

Ta strona została skorygowana.

Na drugim rogu, za wielką lustrzaną szybą, unieruchomione w dziewiczej pozie posągi Marji, bielały z daleka, jak całe serje widziadeł nagle skamieniałych wpośród adoracji przechodzących tłumów.
Szatkiewicz nagle zapragnął ciszy, spokoju, ciepła jakiegoś zamieszkałego kąta. Śnieg zasypywał mu oczy, wpadał mu za kołnierz, mroził go swą wilgocią. Od strony idącej obok niego kobiety płynął jakiś prąd, którego zrozumieć nie mógł, ale który czuł wyraźnie, pomimo zimna i wstrząsających nim dreszczów.
Wiedział, że wejdzie za chwilę do redakcji, rozgrzeje się, zobaczy ludzi — i później pozostanie sam na długie popołudnie, sam ze swoją troską, bez żywej przychylnej duszy, bez dobrego słowa.
I rozpaczliwie prawie zwrócił się do chórzystki:
— Ja przyjdę do ciebie dziś po obiedzie!
Po twarzy jej przemknął cień niepokoju.
— Niech pan nie przychodzi... ja nie mieszkam sama — ja pana nie mogę przyjąć...
On usta wzdął ironicznie.
— A! rozumiem... pani nie jesteś sama... przepraszam!...
Udawał, że chce odejść i uchylał z przesadzonym szacunkiem kapelusza. Lecz ona pochwyciła go za rękaw od palta, nagle cała różowa od gniewu i wstydu.