Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/37

Ta strona została skorygowana.

— Co pan sobie pomyślał? — spytała z niezwykłą u niej gwałtownością.
— Nic...
— Nic! Ja muszę, ja chcę wiedzieć całą prawdę... Pan pewnie myśli, że ktoś ze mną mieszka, ktoś, co ma do mnie prawa...
A widząc, że Szatkiewicz nie odpowiada, dodała prawie ze łzami:
— Niech pan powie, czy pan tak brzydko o mnie myśli?
— Może...
— To pan źle myśli, bo tak wcale nie jest... Ja mieszkam wprawdzie nie sama... ale z rodziną...
Szatkiewicz ironicznie zmrużył oko.
— Gdyby tak było, dlaczegobyś mnie przyjąć nie chciała...
— Bo...
Zacięła usta w uporze niewytłómaczonym, wargi jej drżały, ręce kurczyły się koło rączki parasola i w fałdach sukni.
On udawał znów, że odchodzi.
— Żegnam panią!...
Kobieta szybko podniosła na niego wielkie, smutne źrenice.
— To ja pana już nie zobaczę?
— A no — sama pani tego nie chcesz...