Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/38

Ta strona została skorygowana.

Chwilę milczała jeszcze, jakby walcząc ze sobą, wreszcie wyrzekła:
— To niech pan przyjdzie dziś o trzeciej, Grodzka ulica — 72-gi numer — na drugiem, w oficynie...
I odeszła — niepodając mu ręki, jakby uraza za to wymuszenie na niej przyjęcia go w jej mieszkaniu była silniejszą nad uczucie, jakie miała dla niego.
Śnieg padał coraz gęstszemi płatami i znów zaczynał zaścielać trotuary.
Przemokły, zziębnięty, jak wróbel wypędzony z gniazda, otworzył Szatkiewicz drzwi, prowadzące do redakcji.
Wchodząc na próg, odczuł, iż wydarzyła się tak zwana w redakcji „katastrofa“.
Wszyscy bowiem współpracownicy siedzieli grzecznie przy swych biurkach i mieli nosy pogrążone w manuskrypta. Ciemno było w lokalu redakcyjnym, który mieścił się na jednej z wąskich uliczek Krakowa, oczekując chwili, w której Kurjer Narodowy rozłoży się z pychą i pompą w jakiem pryncypalnem miejscu i stamtąd pluć będzie na wszystkich tych zwłaszcza, którzy bronić się nie mogą, lub stoją na zawadzie do zdobycia większej ilości prenumeratorów.
Trzy pokoje, o ciemnych, smutnych tapetach, okna nie osłonięte firankami, masa papierów po-