Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/44

Ta strona została skorygowana.

Na jego wąskich, kształtnych ustach, okolonych jasnym zarostem, trochę wyskubanym na szczękach, przewijał się nie tajony uśmiech ironji.
On — miał to stanowisko, że nie potrzebował się liczyć z redaktorem, ani z jego duchem pokutującym poza zamkniętemi drzwiami pokoju redakcyjnego.
Szatkiewicz zasiadł do pisania owej teatralnej „wzmianki“, ale bez żadnej pasji i zamiłowania. Miał bowiem jeszcze słabą nadzieję, że zobaczy się z redaktorem i może w rozmowie zdobędzie się na prośbę o zaliczkę. Teraz wobec katastrofy, jaka nastąpiła wczoraj, należało odłożyć tę prośbę na później; kto wie — może zaniechać jej zupełnie.
Jakkolwiek katastrofy owe powtarzały się dość często i zaczynały powoli wchodzić w stałą i perjodyczną rubrykę faktów redakcyjnych, jednakże wywoływały jeszcze pewną senzację, tembardziej, że redaktor, udając się do c. k. Prokuratorji i poszukując na tej drodze zadośćuczynienia, miał przez czas dłuższy wskutek procedury sądowej rozdrażnione nerwy i humor nieszczególny.
Zastępował go wówczas w stosunkach ze współpracownikami Binder, a Szatkiewicz nigdy i za nic w świecie nie upokorzyłby się przed tą pełną arogancji twarzą. Siedział więc teraz nachylony nad biurkiem i pisał, pisał obojętnie, zniechęcony, podparłszy leniwie głowę ręką, z oczyma wpół-