Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/47

Ta strona została skorygowana.

Ptaszkowskiemu i zgniecenie jego popularności. Należy kota ogonem obrócić... Zrozumiano?
Szatkiewiczowi słowa Bindera wydały się marne i głupie.
Po co ja tu siedzę? — myślał — darmo przecież pracuję. Niemam ani centa w kieszeni!...
I rzucił ze złością pióro, a ćwiartkę papieru chciał podać Binderowi.
Lecz namyślił się. Nie miał ochoty nic robić, wiedział, że Binder zaraz „zada“ mu inną pracę. Wolał więc siedzieć bezczynnie z pochylonym grzbietem i wpatrywać się w błękitną bibułę, rozpostartą na biurku.
Senność go zaczynała ogarniać powoli. — Zdaleka dolatywały szepty rozpoczynających już pogawędkę współpracowników. Szczególniej rudy górował tu syczącą nutą ironji. I ciągle dolatywały, jak syk węża, słowa:
— Po cóż szedł sam?
— I gdzie? Na Florjańskiej...
— O której?
— O pierwszej... wracał do domu...
Szepty umilkły — wreszcie reporter jakiś zaszeptał z kąta pod piecem:
— A nam zawsze doradza, żebyśmy nigdy w pojedynkę nie chodzili, tylko co najmniej we dwóch...
Więcej już Szatkiewicz nie słyszał.