Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/52

Ta strona została uwierzytelniona.

Szatkiewicz uczuł nagle potrzebę porozmawiania z tą istotą dobrą i cichą, która mu dała przytułek w swym ciepłym i zacisznym pokoiku. Wiedział o niej mało — prawie nic, poznawszy ją przez jednego z swych znajomych, który wyrażał się o niej z lekceważeniem.
Stosunek ich był dziwny, urywany, nieokreślony. On wiecznie dla niej był „panem“, który od czasu, do czasu kupował jej mały bukiecik kwiatków, lub w „separatce“ płacił niewykwintną kolacyę. Ona — zaś dotąd nie była „ta — jego“, nawet nie liczyła się zupełnie w życiu, nie przykuwając żadnem wspomnieniem, ani zwracając myśli w chwili nieobecności.
Nie tęsknił za nią, nie pożądał jej nigdy, nie pragnął — widząc zaś na scenie, jak grywała niezręcznie podrzędne role, lub statystowała odziana niezgrabnie, analizował sam błędy jej stroju, jej ruchów, jej wymowy…
Dopiero dziś, po raz pierwszy w tem zaciszu domowem, tworzącem rodzaj sztucznej, rodzinnej atmosfery, pragnie z nią mówić, chce coś wiedzieć bliżej o niej, o jej życiu, o jej stosunkach rodzinnych.
I wpół sennym głosem mówi:
— Jak ty się naprawdę nazywasz?
Kobieta podnosi głowę, milczy, wreszcie odpowiada: