Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/54

Ta strona została skorygowana.

w jej postawie jest w tej chwili, mimo pokory i słodkiego wdzięku, jakaś wielka stanowczość i energja. Ta stanowczość mu imponuje. Czuje, że w tej chwili nie dowie się o jej prawdziwem nazwisku, ale radby nie przestać mówić. Chce również słyszeć dźwięk jej głosu, słowem, wytworzyć dokoła siebie jakiś cień inteligentnego życia, w którem myśl jego poruszać się pragnie.
Ponieważ Irma niechce nic mówić o swych rodzinnych stosunkach, może łatwiej mówić będzie o teatrze.
Pyta ją więc:
— Ile ty bierzesz gaży?
Nagły błysk przesuwna się w jej oczach. Zaczyna mówić chętnie i szybko. Ożywia się nawet — rękę z igłą wzniosła w powietrze i pozostaje tak, podczas gdy usta jej poruszają się z szybkością.
Bierze zaledwie czterdzieści guldenów i za tę pensję musi ubrać się na scenę, na ulicę, żyć — zapłacić mieszkanie, światło, pranie i... jeszcze och! ma jeszcze dużo wydatków!
Wzdycha, mówiąc te słowa, ogień w oczach gaśnie — ciemne jej źrenice błądzą po ścianach, powtarza jeszcze raz:
— Dużo wydatków!...
I milknie.
On zdziwiony spogląda dokoła.
Pokoik schludny, czysty, ciepły — jasno oświe-