Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/56

Ta strona została skorygowana.

— Jakto interesa?
— Ano — jak pan wie, często w teatrze tego i owego trzeba... to się weźmie tu albo tam...
Szatkiewicz uradował się, że wreszcie znalazł jakąś nitkę do kłębka.
— A... więc twoja rodzina ma sklepy?
— Ma!
Rzuciła znów ten wyraz niechętnie, prawie półgłosem i zacięła usta.
Lecz on nie pytał ją więcej o nic. Uczuł się rozmarzony i senny.
Zapragnął całą siłą zasnąć tu, w tym cichym kącie. Pochylił głowę na poręcz sofy i przymknął oczy. Nagle posłyszał szelest i szmer sukni. Nie miał jednak ochoty zrobić najlżejszego poruszenia. I w jednej chwili przez przymknięte powieki, które miał nadzwyczaj cienkie i wrażliwe, odczuł, że ktoś światło lampy przysłonił.
Z pod na wpół przysłoniętych rzęs ujrzał, iż Irma zawiesiła na lampie abażur w kształcie olbrzymiego, fjoletowego bratka z pogniecionej, przejrzystej bibuły. Dolny płatek kwiatu był blado liljowy i przepuszczał światło delikatne i niezmiernie słodkie. I wszystko nagle się zmieniło w tem przyćmieniu, wszystko nabrało uroku i prawie artystycznego wdzięku. Ordynarny wygląd komody, szydełkowej serwety, parawanu połamanego, sofy, obitej drelichem — wszystko pokrył ten olbrzymi