Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/58

Ta strona została skorygowana.

Zbudziło go lekkie skrzypnięcie drwi — otworzył oczy, nie poruszając się. Irma stała u wpół przymkniętych drzwi i rozmawiała z kimś znajdującym się poza progiem.
— Zaraz wyjdzie! — dobiegło do uszu Szatkiewicza.
Jakiś szept niewyraźny — potem znów odpowiedź Irmy:
— Niech mama idzie... już ja go obudzę!
Szatkiewicz całą siłą woli poruszył się i starał powstać z kanapy. Irma, usłyszawszy szelest, gwałtownie drzwi zamknęła i zbliżyła się do niego. Była trochę blada, znużona i miała oczy lekko zaczerwienione.
Uśmiechała się jednak z wielką dobrocią i pobłażliwością, widząc, jak ciężko było Szatkiewiczowi rozbudzić się zupełnie.
On — wstał, gładził włosy, przecierał oczy i bełkotał cały w gorączce:
— Zasnąłem... to dziwne... śpię dziś cały dzień... musi być późno... muszę iść do siebie...
Lecz ona starała się być gościnną:
— Może pan jeszcze chwilkę zostanie...
Szatkiewicz jednak odmawiał, mimo iż rozpaczliwe uczucie smutku ścisnęło mu serce na wspomnienie swej nieogrzanej i nieopłaconej nory w oficynie hotelowej.