Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/59

Ta strona została skorygowana.

— Nie — nie — iść muszę... Któraż to godzina?...
— Wpół do dwunastej.
— A!... tak długo spałem. A cóż ty robiłaś przez ten czas, moja biedna Ireno?
Pierwszy raz zatroszczył się o to, co ona robiła i ten słaby dowód sympatji sprawił widocznie na Irmie pewne wrażenie.
— Ja... szyłam i patrzyłam na pana! — odparła z wielką prostotą i prawie dziecięcym wdziękiem.
Ujął jej rękę i uścisnął silnie, tak wydała mu się w tej chwili ładną i pociągającą. Potem podsunął do jej ust swoje oczy wpół senne.
— Pocałuj! — wyrzekł dziecinnym, rozpieszczonym głosem.
Ona, z jakąś dziwną, namiętną, długą pieszczotą, zaczęła całować jego ładne, duże oczy i miękkie rzęsy, po których przesuwała wolno swe gładkie i świeże usta.
Zaszemrało znów koło dzwi wchodowych, jakby mysz mała skrobała się po nich.
Irma odsunęła lekko od siebie Szatkiewicza, którego zmysły budziły się pod wpływem gorąca, bijącego od jej całego ciała.
— Już późno! — wyrzekła, jakby z żalem.