Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/60

Ta strona została skorygowana.

I ona miała oczy pokryte jakby mgłą, usta rozchylone, spieczone.
Szatkiewicz obejrzał się raz jeszcze dokoła.
— Zostałbym dłużej! — wyrzekł wreszcie z pewną prośbą w głosie.
Lecz ona, posuwając go ku drzwiom, mówiła znów jedno zdanie:
— Już późno!...
Otworzyła drzwi.
W sieni paliła się mała lampka naftowa, postawiona na pace od drzewa.
W chwili gdy Irma dzwi otwierała, ktoś z pod tych drzwi umknął i wpadł do wpół przymkniętych drzwi sąsiednich.
Szatkiewicz posłyszał tylko charakterystyczne suwanie nogami, coś, jakby kłapanie za dużemi pantoflami i dojrzał małą, zgarbioną postać kobiety.
Wyszedł do sieni, lecz koło paki potknął się o coś małego, miękkiego, co mu z pod nóg ustąpiło, jakby nadeptana glina.
Pochylił się.
W słabem świetle lampy dostrzegł małego chłopczyka, w różowym fartuszku, około trzech lat mieć mogącego.
Odrazu uderzyła Szatkiewicza gorąco ruda barwa włosów dziecka. Włosy te były silnie ostrzyżone przy samej skórze, która świetlaną białością prze-