Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/63

Ta strona została skorygowana.

do pokoju i powracając do sieni — no co? — Bernardzio spać pójdzie?
Głos jej brzmiał ślicznie, miękko, pieszczotliwie. Pochyliła się ku dziecku, przygarnęła je ku sobie i wzięła na ręce. Rudy dzieciak rozjaśnił skrzywioną i biedną buzię. Zielonawe ślipki, pełne łez, zajaśniały radością.
— Mama! — wybełkotał półsenny, tuląc swą czerwoną głowinę na piersi kobiety.
Ona, osłaniając go chustką, wzięła w rękę małą, naftową lampeczkę i podeszła z nią do sąsiednich drzwi.
— Ciociu! — wyrzekła, uderzając lekko nogą we drzwi — niech ciocia lampkę weźmie i spać idzie!...
Drzwi się uchyliły.
Ukazała się w nich stara kobieta, okryta długim, watowanym kaftanem.
Na głowie miała chustkę tak silnie na oczy nasuniętą, iż tylko z pod niej dojrzeć można było krogulcowy nos i długą, pomarszczoną brodę.
Git! — wyrzekła, odbierając lampkę.
Ona weszła do pokoju, drzwi za sobą na klucz zamknęła i do łóżka podeszła.
Potem — na łóżku usiadła i dziecko rozbierać zaczęła.