Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/77

Ta strona została skorygowana.

Lecz postanowienie Szatkiewicza, iż „nie ruszy“ owych dziesięciu guldenów, stopniało z nadejściem wieczoru.
Zapragnął żyć i użyć rozkoszy życiowych pełną piersią.
Hulaszcza żyłka, będąca podstawą natury każdego młodego a nawet starego mężczyzny, zagrała całą fanfarą.
Noc zapadała na Kraków.
Na Rynku, po linji A-B, dzwoniły szable, włóczyły się tłumy niewyraźne, rozzuchwalone wśród nocnych cieni.
Ze sklepów oświeconych słały się jasne pasy światła na trotuar czarny i oślizgły od błota. Lecz w przejściach, prowadzących w przecznice, ciemno było i niewyraźnie. Długie szyje ulic gubiły się nagle i tajemniczo. Ludzie tam wpadali jak w otchłań i ginęli w niepewnej czerni. Nawet kroków ich słychać nie było. Nagle przemieniali się w cienie. Zwłaszcza kobiety nabierały uroku nocnych widziadeł, zaledwie zaznaczonych czarniejszą sylwetką.
W oddali żółciły się jakieś blade plamy, jakby zawieszone w przestrzeni. Było to ironiczne światło