Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/83

Ta strona została skorygowana.

Siedzącemu wewnątrz doróżki Szatkiewiczowi robiło się jakoś głupio i niewyraźnie. Czuł, że ten człowiek, odziany w całe masy gałganów i siedzący do niego w niegrzecznej pozycji, dominuje nad nim nie tylko fizycznie ale i moralnie. Bo cóż znaczyła jego kultura, jego stanowisko w poczytnom piśmie, jego zgniecony Hauptman i d’Annunzio, kiedy jego przygniatał swem zachowaniem się prosty, ordynarny, kołtunowaty doróżkarz krakowski. Machał mu batem pod nosem, pluł, wymyślał, wlókł go w trzęsącem się pudle i on jeszcze musiał mu za to zapłacić „taksę“ i dodać co „na piwo“, pod grozą wysłuchania litanji obelg w formie potoczystej i wolnej.
I znów Szatkiewicz poczuł potęgę szarego tłumu, tak jak rano, gdy postanowił stworzyć dramat (coś w rodzaju „Tkaczów“).
Lecz teraz tłum ten przedstawiał mu się z innej strony.
Znikło piękno i wielkie potężne linje. Pozostała strona brutalna, trywialna, zwierzęca.
Szatkiewicz postanowił w dramacie wykazać z całą nienawiścią nikczemnienie proletarjatu, brak szlachetniejszych instynktów, słowem uczynić coś w rodzaju „Tkaczów“, ale w przeciwnej formie.
— Tak! — myślał, przytrzymując na głowie kapelusz, który w skutek wybojów i nierówności