Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/86

Ta strona została skorygowana.

Szatkiewicz zląkł się ale ustępować nie chciał.
Jakichś dwóch aroganckich oficerów w klasycznych karawaniarskich szopkach na głowie zatrzymało się i przyglądało uważnie.
Doróżkarz zlazł wreszcie na ziemię i twarz swą opiłą, nabrzękłą, ku Szatkiewiczowi zwrócił.
— Jakeś powiedział? — zaczął wchodząc od razu na „ty“ i manifestując w ten sposób swe nieprzyjacielskie zamiary — jakeś powiedział? Co ja żyd? Ja — żyd?... a ty skurcona bestyjo! Ja chrześcijan... nie żyd, a ty co? Ty sam parch!...
I rękawice futrzane począł z ręki ściągać.
Szatkiewicz „stawiał się“ dalej, ale już ostrożnie, urągając szyderczym uwagom oficerów, cofał się ku sieni.
— No! no!... zdaleka! — powtarzał rejterując coraz śpieszniej.
— Ja cię, ty wątrobo żydowska, do Kuryera Narodowego podam, psia jucho twoja morda krzywa... Oni cię tam opiszom, jako od żydów ludziom wymyślasz...
Lecz Szatkiewicz cisnął mu na bruk koronę i — poczuwszy pod nogami próg sieni — odzyskał fantazję i odwagę.
— A idź! — krzyknął — idź, to cię ze wschodów zrzucą...