Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/94

Ta strona została skorygowana.

Tam bowiem była jedyna kobieta, która się nim interesowała, której mógł powiedzieć „ty“ i miał niejakie prawo pomyśleć, że była choćby chwilowo „jego własnością“.
Pod gmachem teatru snuły się cienie. Jakieś sylwetki nieuchwytne, dziwaczne.
Kilku maszynistów, w wysokich butach z cholewami, z miną zdrowych, tęgich zuchów, stało na wschodkach, rozprawiając o polityce.
Z okien garderób aktorskich szły smugi światła.
Poza storami płóciennemi, przeciętemi pasami czerwonej tkaniny, majaczyły postacie artystów. Na pierwszem piętrze, w niewielkich okienkach jasno oświetlonych, a mieszczących kancelarję, widać było dokładnie ciemne sylwetki żywo rozprawiających mężczyzn.
Pomiędzy niemi żółciła się jasna peruka kobieca i szafirowy, jasny aksamit królewskiego płaszcza, na którym różowiła się mora nagiego ramienia.
Pod oknami garderoby przytuleni do muru siedzieli mali chłopcy, zziębnięci i pokurczeni. Jeden pogwizdywał cicho — drugi dla niewytłómaczonych przyczyn powtarzał bezustannie:
— A to ci choroba!...
Opodal — stał czarno ubrany mężczyzna w miękim, szerokim kapeluszu na głowie. Był