Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/97

Ta strona została skorygowana.

gle przyszedł mu znów na myśl chaotyczny plan dramatu, który napisać zamierzał.
Ci ludzie w ubraniach prostych robotników, ugrupowani w smudze światła płynącego na nich z góry, wsłuchani w treść drukowanego słowa, zamajaczyli mu się nagle jak ze scen przygotowujących widza do wybuchu, do katastrofy, do czegoś potężnego...
Zapomniał, że przed chwilą patrzyli się na niego złośliwie i niecierpieli go. Obecnie pochłonęli całą jego uwagę. Wpijali się mu w mózg swemi zasłuchanemi postaciami. Stawali się powoli jego własnością.
Nagle drzwi się powoli uchyliły i wyszła z nich Irma, otulona w swój żakiet z wysokim kołnierzem.
Maszyniści nie poruszyli się nawet, zapatrzeni, zasłuchani w tego, który czytał.
Irma zeszła ze wschodów i zbliżyła się ku Szatkiewiczowi.
— Jestem! — wyrzekła — domyśliłam się, że to pan po mnie posłał... Taka jestem kontenta.
Ujęła go pod rękę i pociągnęła na ulicę.
— Chodźmy — musiałeś pan zziębnąć, stojąc tak na dworze!
On szedł z nią jakby, źle jeszcze zbudzony z tej wizji scenicznej, koło której zaczynały grupować