się zawołać, gdy zasłona się podnosi. To ślizgawka poprostu, wypunktowana cieniami uczuć, nic więcej. Każde szarpnięcie, każda jaskrawość niweczy urok i uwidocznia braki. Wszyscy, którzy zbierają dawną saską i sewrską porcelanę, wiedzą, że nie wolno ocierać z niej kurzu. Patrzeć, jak ocierają kurz z Marivaux, to już lepiej przeczytać go w oryginale, a nawet w tłumaczeniu. Złudzenie będzie większe i lepsze, a przez to samo i pożytek odnieść można większy.
Z artystów, grających w „Igraszkach“ nie wszyscy zdołali utrzymać się na wysokości swego zadania. Przedewszystkiem, powtarzając ów „kadryl“, który jest osią sztuki na boku — wymienić muszę pana Fiszera, który dał dowód wysokiej swej inteligencji, grając tak, jak grał niewielką rolę ojca. Pan Fiszer pojął ową formę, położył na nią nacisk. Był wykwintnym, był wielkim panem, przytem miał jowialność, humor leciuchny, stonował głos, dykcję i dowiódł, że tradycję skarbkowskiej sceny zachował w zupełności. Pan Fiszer umiał chodzić, ruszać się, skłonić, rzucić do publiczności żartobliwe porozumienie — słowem grał tak, jak grają tę rolę artyści francuscy. Obok niego — pan Klimontowicz w roli brata, miał jak najlepsze chęci. Że te chęci nie starczą za uczynek, to trudno. Pan Klimontowicz się wyrobi, to pewna, bo widać, że pragnie tego szczerze — szkoda tylko, że to „wyrabianie się“ — odbywa się w takich koncertach, jak Marivaux.
Powiedziałam już, że tu nie może iść „poomacku“, a wszystko tak pewnie, jak u pana Fiszera. A to „poomacku“ szło właśnie w owym „kadrylu“ Należy ten zarzut umotywować.
I tak — czwórka owych zakochanych trzpiotów, czwórka sympatyczna, elegancka, wytworna, leciuchna — ma bardzo ciężkie aktorskie zadanie. Artyści grający zmieniają bowiem charaktery osób. Chwilami są to wielcy i wykwintni państwo, przebrani za służbę — lub sprytna i trochę bezczelna służba przebrana za magnatów. Chwilami znów — powracają do swych prawdziwych postaci i dzieje się to wtedy,
Strona:Gabrjela Zapolska-I Sfinks przemówi.djvu/115
Ta strona została przepisana.