czasem swoim artyzmem i nie nadam jakiemuś dziełu dopełnienia, które spaczy przewodnią myśl i rodzaj piękna? — Czy zdołam patrzeć spokojnie i oczami widzów na to, co dla mnie mieć będzie zawsze szwy i nitki widoczne i czy będę mogła dać się porwać dreszczom, przenikającym naiwniejszą istotę wobec scenicznych iluzyj?
A jednak — sądzę, że tak. Pomimo, iż znam scenę, i jestem z „za kulis“, wobec prawdziwego piękna odczuwam ów dreszcz niezwykły. Czułam go, patrząc na „Maleka“ Brzozowskiego, czułam słuchając „Fossiles“ Curel’a, drżałam cała wpatrzona w scenę podczas „Tkaczów“ Hauptmanna, doznawałam nieokreślonego uczucia grozy i tragicznego wrażenia podczas „Warszawianki“ Wyspiańskiego lub „Axela“ Villiers de l'Isle Adam. To nie był teatr, nie było kinkietów — nie było budki suflera. Tam, z tej jamy, obramowanej czerwono pomalowanem płótnem, szła jakaś mistyczna potęga, która działała na mnie odurzająco. Nerwowe podrażnienie ujawnia się u kobiet w łzach. I okna mego wzroku zasłoniła mglista pomroka, a dusza cała rwała się po prostu przez me oczy do tego ducha, którego twórcza wizja snuła się przedemną z siłą tak wielką. I wtedy czułam, że mimo znajomości technicznych środków, jakimi wrażenie to wywołane zostało — istota moja jest wraźliwą na piękno i odczuć je potrafi.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Mam więc być… krytykiem.
To słowo mieści w sobie tyle obowiązków, tyle trudności, że wahałam się długo, zanim je napisać zdołałam. Być krytykiem teatralnym we Francji, w Niemczech — gdziekolwiek, gdzie teatra piętrzą się na teatrach, jest zadaniem dość łatwem. Jeśli wskutek jakiejś krytyki upadnie dzieło sceniczne — inna natychmiast podtrzyma sławę sztuki — jeśli artysta „ścięty“ przez krytyka zachwieje się na stanowisku w jednym teatrze — dziesiątki