Lecz Bracco tego nie uczynił, a w dodatku popełnił błąd kardynalny, popełnił ten błąd, który popełniają najniezrozumialej dla nas i inni psychologowie.
Oni wszystkie tragedje duszy opierają na objawach... zmysłów, a więc i ciała. Gdy oni mówią: „patrzcie, jak cierpi dusza“ — widz przeczy mimowoli w swym umyśle. To nieprawda! Tu się rozchodzi nie o duszę... tu idzie o ciało, o miłość zmysłową, o jakieś zawikłania zmysłowej niewiary, o wieczny zatarg dwóch płci, ale nie dwóch duchów. I dlatego dusza widza nie odnosi wrażenia, iż przed nią rozgrywa się coś, jakaś tragedja duchowa. Ten tragizm wyrasta z pnia zmysłowego i grubo realnego. Bracco więc chybił celu odrazu i dlatego jego „Tragedje duszy“ robią chybiony efekt. Wprawdzie, gdy zmysły się uspokoją, cierpi potem dusza, ale tego cierpienia podstawą jest przyczyna zmysłowa. W tem Szekspir, Ibsen, Hauptman, Strindberg, Beaubourg, Villiers, Maeterlinck są niedoścignieni! Oni umieją odłączyć duszę od zmysłów — uduchowić ją i wykazać nam jej własne tragedje, bóle i cierpienia.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Bo kogoż pokazał nam Bracco?
Żonę, męża i kochanka.
O! nierozerwalna trójco trojanska! Lecz Bracco wplótł jeszcze w swą tragedję dziecko, jak ongi Dumas w „Męce kobiety“ i kazał nam patrzeć na tę wiarołomną, bardzo zwyczajną historję, jako na... tragedię duszy. I gdy potem przychodzą zawikłania, fakta — wszystko to jest nam znane, nieciekawe, banalne i szablonowe, mimo bardzo drastycznych efektów, jakie mają niby stanowić realistyczny i modernistyczny koloryt sztuki.
Ów mąż „poczciwy“ a „ślepy“ cierpi, ale cierpi nie o duszę żony, która może wymknęła mu się z jego duchowego posiadania i stała się własnością innego. Nie — jemu chodzi o to, że w domu u niego jest „kawałek ciała“ tamtego; on nie chce znieść tej myśli.