nier, ocalający od ruiny ojca swej ukochanej, jest figurą zdjętą z parawanu i wprost niemożliwą w sztuce bardziej wykształconego fachowo autora. Taki Paradowski, drwiący z „blagierów“ rzeczywiście śmiesznymi konceptami, zyska zawsze sympatję takiego przeciętnego widza i wynagrodzą nawet brawem chwilę, gdy zdemaskuje blagierów.
Paryż jest miastem, mającem bardzo wykształconą publiczność, a przecież tam są teatry, gdzie grają takich „Blagierów“ i publiczność chodzi na nich tłumnie. A Lwów jest dużem miastem i potrzebuje strawy dla wszystkich w jednym gmachu. Ktoś „wykształcony“ teatralnie powinien wiedzieć, co może dać Bałucki i nie skarżyć się na zawód. Dla niego będzie inna premjera. Gdy ustąpi to nieporozumienie i dla Bałuckiego znajdzie się miejce i — miara dla krytyki.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Reasumując więc wrażenie z wczorajszego wieczoru, to jest przenosząc go na wieczór niedzielny i wchodząc w duszę takiego niedzielnego widza, dochodzimy do wniosku, że „Blagierzy“ nie są ani lepszą, ani gorszą sztuką od innych sztuk Bałuckiego. Daleko im do „Grubych ryb“, do „Domu otwartego“, do „Gęsi“, do „Krewniaków“. Wszystko tam płaskie, blaszane, ale niema najmniejszej pretensji.
Domowy ton uchwycony dobrze i daje wrażenie atmosfery domowej. Akcja żadna, technika z przed 20 lat.
Młodzieży tej sztuki dawać nie radzę, bo młodzież kształcić trzeba, a dając jej poznać, jakie miejsce Bałucki zajmuje w literaturze dramatycznej polskiej, nie należy dawać go poznawać w jego zastoju, w jego uporze marnowania swego talentu.
Gra artystów była dobra, ślizgała się powierzchownie, bo też i powierzchowne były postaci, które odtwarzać mieli. Nie znużyli się bardzo, ani oni — ani reżyserja. Wszyscy mieli jednakowe zadanie, prawie wszyscy grali jednakowo, nie zadziwiając pomysłami, bo ich gdzie umieścić nie mieli.